Oto co można przeczytać o tym dodatku do żywności w Wikipedii:
Tartrazyna (E 102) – cytrynowożółty barwnik produkowany głównie do celów spożywczych. W Polsce jej nazwa handlowa to żółcień spożywcza 5. Dopuszczona do użytku przez amerykańską agencję FDA (mimo tego, jest zakazana w niektórych krajach), która wymaga umieszczenia na opakowaniach produktów zawierających ten związek adnotacji FD&C No. 5 (w USA nie stosuje się symboli E).
Dopuszczalne dzienne spożycie wynosi 7,5 mg/kg ciała.
Przede wszystkim produkty w proszku: napoje, zupy czy polewy do deserów; ale także: wyroby cukiernicze, groszek i kukurydza konserwowa, krakersy serowe, napoje bezalkoholowe, galaretki (głównie miętowe), likiery owocowe, marcepan, sos brązowy, dżemy, płatki zbożowe, kasze, miód sztuczny i musztardy.
Inne zastosowania
Składnikiem niektórych kosmetyków oraz barwnik do wełny i jedwabiu.
Koronny argument każdego, kto lubi jeść i pić wszystko co popadnie kierując się wyłącznie walorami smakowymi to taki, że do zaistnienia skutków ubocznych każdego szkodliwego składnika diety potrzeba dużej ilości takiej substancji.
To oczywiste w wypadku wszystkiego, co szkodzi! Nikt do jakiegoś soku, napoju czy innego produktu spożywczego nie wkłada ilości jakiejś trucizny grożącej natychmiastowymi widocznymi skutkami. Tylko osoby silnie alergiczne mogą dostać natychmiastowych objawów. Nawet odrobina jakiegoś alergenu może takie osoby kosztować bardzo wiele zdrowia i będzie to od razu widoczne dla nich i otoczenia. Ktoś uczulony może spuchnąć, zacząć się dusić, dostać pęcherzy czy rozstroju nerwowego i wielu innych objawów, w zależności od działania substancji oraz natężenia alergii. Ilość takiej substancji może być wtedy nawet bardzo mała.
W przypadku osób nie uczulonych nie można mówić o natychmiast widocznych skutkach ubocznych jakiegoś trującego składnika. Nikt bowiem nie dostaje raka płuc nie będąc czynnym palaczem od kilku godzin spędzonych z palaczami.
Nie myślimy na co dzień o tym, że regularne spożywanie cukrów prostych czy tłuszczy przetwarzanych wypłukuje nasz organizm z cennych witamin i powoduje, np. odkładanie się tych powszechnie jedzonych substancji w naszych tętnicach w postaci blaszek miażdżycowych. To trwa latami zanim taka blaszka zamknie przepływ krwi w tętnicy i w sposób widoczny dla otoczenia (dla nas już nie) spowoduje natychmiastowy zgon.
Nikt rozsądny nie "wrzuci" do jakiegoś produktu ulepszającą, ale szkodliwą dla człowieka substancję w takiej ilości, by jej efekt mógł być widoczny natychmiast. Poszedłby taki ktoś do więzienia za umyślne spowodowanie śmierci. Kto jednak jest karany za ciężkie choroby czy śmierć w wyniku jedzenia przez 50 lat pączków i drożdżówek albo picia oranżady z tartrazyną?
Przez życie człowieka przewija się tyle dodatkowych czynników przyczyniających się do obciążenia jego organizmu, że ulepszacze żywności i szkodliwe produkty giną w morzu odpowiedzialności. Ku uciesze tych wszystkich ludzi, którzy myślą smakiem i wyglądem, a nie trzewiami! Czy to jednak oznacza, że mamy ignorować szkodliwe ulepszacze?
Kto chce, ma prawo. Niech każdy je co tylko mu smakuje. W Kuchni organicznej jednak wolę omijać różne szkodliwe substancje, bo nawet najpiękniejsze kwiaty i najbardziej czarodziejsko pachnące stają się nie do zniesienia, gdy mają zbyt wiele płatków i liści. A woda, w której żyją przestaje być widoczna...
P.S. W mojej książce "Kuchnia organiczna. Prosta, smaczna i zdrowa" jest błąd korekty i "tartrazyna" zamieniła się w "tatarzynę":-) Cóż, i mi zdarzają się błędy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz