niedziela, 30 grudnia 2012

Mięsożerni vs niemięsożerni...

Uważam, że ludzi jedzących mięso i ludzi, którzy nie jedzą mięsa różni rzecz zasadnicza: ci pierwsi wypowiadają się o tych drugich przeważnie z perspektywy swojego jedynego kulinarnego doświadczenia, którym jest jedzenie mięsa. (Ludzi, którzy jedli mięso, przestali jeść mięso i znowu jedzą mięso nie biorę tu pod uwagę, bo to rzadkość i raczej przykład na mylne pojmowanie jedzenia bezmięsnego, skoro ponownie jedzą mięso). Mięsożerni zatem zostali nauczeni przez swoich rodziców jedzenia mięsa i tak robią, uważając to, za najlepsze dla swojego zdrowia. 

W myśl najprostszej w świecie zasady, że ich rodzice robili tak samo, a tamtych rodzice podobnie, i pra-pra także i tak dalej wstecz. Nie trzeba przy tym zbyt wiele myśleć, a może nawet wcale - wystarczy jedynie naśladować.  Nawyki utrwalone przez setki lat mają swoją bezmyślną siłę i już. Zatem wyobrażenie mięsożernych o tym, co można jeść, gdy wykluczy się mięso jest często bardzo wąskie. Dowodem na to jest najczęstsza reakcja mięsożernych na wiadomość, że nie je się mięsa. Jest to wysoko intonowane pytanie o pretensjonalnym wydźwięku, które brzmi: to co ty jesz, skoro nie jesz mięsa? 

Wegetarianie i weganie mają, moim zdaniem, tę przewagę nad mięsożernymi, że mówią o tym, co jedzą z perspektywy człowieka, który był mięsożerny (takich jest więcej). A co za tym idzie jest to szerszy horyzont w postrzeganiu tego, co człowiek może jeść, bo jest to horyzont człowieka, który doświadczył jedzenia mięsa, doświadczył wyrzucenia mięsa z diety, a teraz doświadcza jedzenia wielu innych rzeczy zamiast mięsa. Jest to więc doświadczenie wzbogacenia swojej diety. Ilościowo i jakościowo znacznie większe, niż doświadczenie, które ma mięsożerny. 

Paradoks jałowych dyskusji między mięsożernymi, a niemięsożernymi polega właśnie na tym, że mięsożerni patrzą na jedzenie pozbawione mięsa, jak na jedzenie zubożone o to mięso i przez to skromniejsze oraz mniej wartościowe dla organizmu. Mięso stanowi główny składnik ich diety. Mięso zajmuje też na talerzu mięsożernego najważniejsze miejsce - jest też wartościowane najbardziej pozytywnie. Zatem wyobrażenie o tym, co dzieje się po wyrzuceniu mięsa może być adekwatne. Na talerzu zostają ziemniaki i ewentualnie jakaś surówka. Zajmują one przeważnie znacznie mniej powierzchni talerza i są w stosunku do mięsa czymś mniej ważnym. (który mięsożerny nie usłyszał w swoim życiu chociaż raz: "zjedz przynajmniej ten kotlecik, a ziemniaczki możesz wyrzucić"). Mięsożerny wyobraża sobie zatem, że po wyrzuceniu mięsa z talerza dodatki do niego nadal są dodatkami (często mało ważnymi), a puste miejsce po mięsie świeci fluorescencyjnym symbolem trupiej czaszki. 

Tymczasem u wegetarian jest dokładnie odwrotnie. Po wyeliminowaniu mięsa, miejsce po nim, trzeba zapełnić  innymi produktami. To już etap zbyt wymagający dla mięsożernych, a bardzo kreatywny dla wegetarian. Przy największym wysiłku umysłowym mięsożerni mogą dojść do wniosku, że puste miejsce po mięsie na talerzu wypełni zwiększona ilość dodatków (ziemniaki i surówka). Nic dziwnego, że reagują z przerażeniem na taką wizję. Często przejawia się to w krótkim pytaniu: tylko warzywa? 

Czasami nie mogę powstrzymać się od śmiechu... Dla mięsożernych istnieją oprócz mięsa TYLKO warzywa... Czasami żartobliwie potakuję i "podpuszczam" mięsożernego mówiąc, że najczęściej jem marchewkę... Zdarza się, że mięsożerny powie: "no masz jeszcze pietruszkę i seler, i ziemniaki oczywiście..., ale poza tym, to naprawdę współczuję... ten seler taki niedobry, z zupy zawsze go wyrzucam"

Z tego m.in. powodu uważam, że przeciętny wegetarianin i przeciętny mięsożerny nie powinni dyskutować o tym, co kto je i w jakim stopniu jest to dla niego zdrowe, a w jakim szkodliwe. Uważam, że należy robić badania w tym kierunku i je upubliczniać, a od tego są naukowcy, a nie kucharze czy gospodynie domowe. 

Czy ktoś umrze od problemów z ciśnieniem, czy na nowotwór, to nie moja sprawa. Czyjś wybór tego, co je nie jest moją sprawą. Każdy ma prawo do własnych wyborów w swoim życiu. Nie widzę powodu, by kogokolwiek przekonywać do tego, że jedzenie mięsa, to nawyk szkodzący organizmowi ludzkiemu. Ta szkodliwość ma charakter systematyczny i długofalowy. Zaczyna więc dawać widoczne efekty dopiero po wielu latach. Każdy powinien decydować za siebie. Kto myśli w wieku, np. dwudziestu lat, że za następnych dwadzieścia może mieć, np. cukrzycę i masę jej skutków ubocznych, i będzie to miało związek z tym, co jadł... Nie wspominając, np. o raku jelita grubego...

Moja decyzja o jedzeniu wielu innych rzeczy, zamiast mięsa należy do mnie i tylko do mnie. Takie samo prawo przysługuje mięsożernemu. Nie widzę więc powodu, by angażować się w dyskusje z mięsożernymi o tym, czy jedzą zdrowo, czy niezdrowo. Od tego są doniesienia z badań, by je czytał i korzystał z nich ten, kto ma na to ochotę. Chętnie natomiast podzielę się z każdym kto zechce, własnymi doświadczeniami, które obejmują wiele kulinarnych lat, w których kiedyś było mięso, a teraz nie ma mięsa i uważam, że tak jest dla mnie lepiej. 

To dlatego piszę o tym co jem. A zaangażowanie wegetarian w przekonywanie mięsożernych do tego, że bycie wegetarianinem jest lepsze, postrzegam jako niebezpiecznie trącone postawą "nawracania" w poczuciu misji. Taka postawa wg. mnie nie jest już dbaniem o zdrowie i dzieleniem się tą dbałością. Jest to dla mnie, pewnego rodzaju, walka o dominację, a na pewno wartościowanie na niekorzyść mięsożernych. Nikt nie lubi, by pokazywać mu, że coś co robi jest gorsze od tego, co robi ktoś inny... To naturalną drogą budzi postawę obronną.

Serdeczności dla wszystkich. 

P.S. Kwestie etyczne zostawiłem w tej wypowiedzi na boku całkowicie świadomie i celowo, chcąc zwrócić uwagę na pewien mechanizm psychiczny, stojący za treścią, która koncentruje się na tym, że "to co jem uważam za lepsze od tego, co ty jesz"  zamiast na tym "z jakiego powodu to, co uważam za lepsze zjadam".

P.S. Zdarza się, że wegetarianie i weganie także jedzą rzeczy szkodliwe dla zdrowia...

2 komentarze:

Sebastian pisze...

Cóż, Pan Daniel zaczął od bardzo fajnego fortelu, przy którym - czy jadłeś mięso i nigdy nie przestałeś, czy jadłeś mięso, spróbowałeś Vege i Cię to nie zachwyciło - i tak jesteś z góry na przegranej pozycji: "Uważam, że ludzi jedzących mięso i ludzi, którzy nie jedzą mięsa różni rzecz zasadnicza: ci pierwsi wypowiadają się o tych drugich przeważnie z perspektywy swojego jedynego kulinarnego doświadczenia, którym jest jedzenie mięsa. (Ludzi, którzy jedli mięso, przestali jeść mięso i znowu jedzą mięso nie biorę tu pod uwagę, bo to rzadkość i raczej przykład na mylne pojmowanie jedzenia bezmięsnego, skoro im się nie udało).".

Czyli - "jego na wierzchu" - bo przecież jak poznałeś Vege i uznałeś, że to szkodliwe - to na bank mylnie pojąłeś niemięsne jedzenie. Hańba Ci... Dyskusja z tak postawionymi argumentami jest z góry przegrana, ale cóż, jakoś swoją rację trzeba racjonalizować ;)

Mam doświadczenie zupełnie odmienne, korzystałem z Vege, na moim talerzu często vege króluje nad przeplatającymi się kawałkami antywegańskimi - jajkiem, nabiałem czy mięsem, które stanowi dodatek do diety owocowo-warzywnej. Nie czuje się też mięso-szajbusem, czy innym mięso-stworem, u którego mięso zajmuje większą część talerza.

Jedyny kłopot osób wierzących w to, że jakieś skrajne diety są słuszne, to brak zrozumienia, że najlepszy jest złoty środek, pewnego rodzaju zbilansowanie - pomiędzy mięsem, warzywami, nabiałem itd.

Daniel Jerzy Żyżniewski pisze...

Panie Sebastianie, dziękuję za Pańską obszerną wypowiedź. Dobrze, że podzielił się Pan tutaj swoim doświadczeniem.
Zauważyłem, że dość mocno skupia się Pan w swojej wypowiedzi na modelu żywienia vegańskim. W moim odczuciu jest to biegun skrajny w stosunku do bycia mięsożernym...

Mówi Pan o własnym złotym środku. Z Pańskiej wypowiedzi wynika, że osiągnął go Pan przesuwając się z jednej skrajności (mięsożerny) w drugą (veganin) i dopiero na środek, który jak rozumiem, oznacza u Pana jedzenie trochę mięsa i trochę w stylu vegańskim...


Dla mnie środkiem w stosunku do bycia mięsożernym oraz w stosunku do bycia veganem jest bycie wegetarianinem. To jest mój środek. To tak na marginesie dzielę się z Panem tym przemyśleniem, bo trochę o czymś innym jest powyższy tekst :-)

z pozdrowieniem